Metalist Charków (Ukraina)

pojemność sektora gości:  ...
odległość:  968 km   
środek transportu:  autokar, samochód
strona klubu:  www.metallist.kharkov.ua

 
Metalist Charków

 

 

 

 

2 Runda Eliminacyjna Ligi Europy - 28.08.2014r. - godz. 18:00 /1:0/

 

osób w tym Braci cena zbiórka powrót
 

 

300zł
+ 10 Euro
parking
parking

Video

 

 

  
 

 Galeria


 

 

 

Relacja z wyjazdu

 Za nami jeden z ciekawszych wyjazdów, jakie można było przeżyć i to na teren kraju, w którym obecnie co rusz ktoś biega z kałasznikowem albo latają rakiety ziemia-powietrze, czyli generalnie jeden wielki MAJDAN. Jedno było pewne - takiego meczu nie można było odpuścić. Z powodu działań zbrojnych klub odwoływał się, by mecz przenieść daleko poza Charków i tu przewijały się dwie kluczowe lokalizacje Kijów albo Lwów. Ostatecznie wybrano stolicę kraju i mecz rozegrany miał zostać na stadionie narodowym przebudowywanym na Euro 2012.

Początkowo mobilizacja przebiegała jakby nie było słabo. Rywal na pierwszym meczu pojawił się w Gliwicach w bardzo słabej liczbie. Wiadomo było, że nas pojedzie więcej, jednak plany niektórym krzyżował brak paszportu,wolnego w pracy bądź po prostu kasy po niedawnych wojażach do Liechtensteinu i Danii. Ostatecznie pojechali ci, którym najbardziej zależało i jak się okazało - przy wielkiej mobilizacji nawet problem paszportów dało się ogarnąć. Jednak takie wyjazdy nie mogą się odbyć bez problemów. Tym razem był mega problem z wynajęciem autokarów. Żadna z lokalnych firm nie chciała się zgodzić na wynajęcie maszyn, które miałyby jechać na Ukrainę. Powód był jeden - sprzeciwy ubezpieczyciela. Ostatecznie udało się ogarnąć autokary, aż z... Przemyśla. Oczywiście dzielna polska policja nie mogła odpuścić i kontaktowała się z właścicielami firmy przewozowej, czy na pewno są pewni żeby wynająć autokary...

Na szczęście autokary były załatwione i zbiórka na wyjazd zaplanowana została na środę na godz. 18:00. Około godziny czekaliśmy na przyjazd autokarów i po ogarnięciu wszystkiego oraz zapakowaniu bagaży o godz. 20:30 wyruszyliśmy w kierunku wschodniej granicy w sile dwóch autokarów, w tym jeden piętrowy.

Podróż mijała powoli, ale w wyśmienitych nastrojach. Zabrane zapasy alkoholu jak na razie zupełnie wystarczały, jedynie policyjne kabaryny ciągnęły się za nami jak smród po gaciach. W środku nocy dotarliśmy do granicy, gdzie spędziliśmy dwie godziny. Przez polską stronę przejechaliśmy szybko. Problemy zaczęły się na ukraińskich punktach kontrolnych, gdzie straszono nas karami za to, że ktoś spał i nie okazał paszportu. Później były poszukiwania zaginionego paszportu, którego nie oddali ukraińscy celnicy. Na szczęście sytuacja została wyjaśniona i kolejny postój zanotowaliśmy kilkaset metrów dalej na najbliższej stacji benzynowej, gdzie zostały uzupełnione zapasy płynów. Większość skorzystała również z kantorów, by wymienić złotówki na hrywny.

Wszystko zostało ogarnięte i pora wyruszyć w dalszą drogę, której towarzyszyły głośne śpiewy i zabawa. Warto zaznaczyć, że od momentu przekroczenia granicy jechaliśmy sami bez jakiejkolwiek milicyjnej obstawy. Tak mijała nam praktycznie cała droga. Kolejne postoje i kolejne "zakupy", a na trasie i stacjach zero smutnych panów. Przemierzając te wschodnie stepy dopiero w połowie drogi do Kijowa zatrzymał nas jednoosobowy patrol drogówki, któremu zależało jedynie na łapówce i znów jechaliśmy dalej. Mniej więcej na rogatkach Kijowa zatrzymano nas i ruszył z nami busik załadowany milicjantami.

Widoki stolicy Ukrainy nie zachwycały z perspektywy autokarów. Można było jedynie zauważyć szare bloki naszpikowane klimatyzatorami i raz na jakiś czas ładniejsze przedstawicielki ukraińskiego narodu ;) Ekipa autokarowa nie miała niestety możliwości zwiedzania miasta, pozostawały jedynie widoki z okien. Natomiast część, która docierała innymi środkami mogła zwiedzić m.in. miejsca ostatnich wydarzeń. Z ich relacji na Majdanie spokój i śladów wojny na mieście nie widać. Można było jednak zauważyć ogromne przerażenie wśród Ukraińców i niepewność, co będzie dalej. Barw klubowych na mieście nie uświadczyliśmy.

Pod Stadion Olimpijski dotarliśmy na około godzinę przed meczem i po wyjściu z autokarów towarzyszyli nam uzbrojeni pseudomilicyjni komandosi. O dziwo przy nowym obiekcie wystąpił problem z bramkami, które nie czytały kodów kreskowych z biletów, przez co większość musiała wchodzić boczną bramką.

Ogólnie na wyjeździe pojawiło się nas 148 osób, w tym delegacje Elany Toruń oraz Widzewa Łódź z Bełchatowa, Piotrkowa i Tomaszowa za co wielkie dzięki. Oprócz dwóch autokarów część kibiców przybyła własnym transportem oraz samolotami (m.in. z Pyrzowic oraz Budapesztu) i dobiła pod stadionem. Jakby nie było ekipa może nieliczna, ale bardzo śliczna i tak można skomentować naszą liczbę wyjazdową.



Na sektor weszliśmy wszyscy razem i pierwsze co rzucało się w oczy to ogrom stadionu, na którym mogliśmy bawić się w chowanego. Pierwsza myśl, jaka przychodziła większości do głowy, to nasz widok na Stadionie Śląskim. Gdzie nawet kilka czy kilkanaście tysięcy ludzi się zgubi.

Zajęliśmy sektor, na którym wcześniej gościli kibice m.in. Hajduka Spilt. Na płotach wywiesiliśmy 3 flagi "Special Guest", "19/R\20", "Oberschlesien" oraz małą fankę Górnego Sląska.

Od samego wejścia zaznaczamy swoją obecność i przez cały mecz prowadzimy doping, który momentami, po tak długiej podróży, wychodził rewelacyjnie.

90 minut nie wystarczyło na wywalczenie awansu, więc pozostała dogrywka czyli dodatkowe 30 minut dopingu, w którym nie zapomniano o pozdrowieniach dla naszych zgodowiczów.

Niestety rzut karny oraz czerwona kartka dla bramkarza zadecydowały o odpadnięciu Ruchu z Ligi Europy i walki w fazie grupowej. Trzeba jednak przyznać, że Niebiescy rozegrali całkiem dobry mecz.

Mecz obejrzało około 2548 widzów, w tym kibice gospodarzy, którzy de facto również byli na wyjeździe. Zorganizowali oni kilkuset osobowy młynek, w którym wywiesili kilka małych flag.

Po zakończeniu spotkania kibice Metalista Charków wybiegli na bieżnię, a ich celem były koszulki piłkarzy. Podobnie uczynili fani chorzowskiego Ruchu, którzy również opuścili sektor, by zdobyć koszulki piłkarzy oraz dostarczyć im megafon. Ochrona o dziwo nie zaczęła wariować, nie interweniowała nawet policja, a niestety do takich realiów zdążyliśmy się przyzwyczaić w Polsce.

W czasie meczu kontakt nawiązało Dynamo Kijów, które wykazywało chęć bliższego spotkania, na co Niebiescy bardzo chętnie przystali. Jednak im bliżej ewentualnego spotkania, tym Ukraińcy coraz bardziej kombinowali, zmieniając zdanie i generalnie się ośmieszając. Ciągle zmieniali liczby i kategorie wiekowe, doskonale przecież wiedząc, jakim składem Niebieska Szarańcza pojawiła się w Kijowie. Ostatecznie Dynamo miało przywitać grupę Ruchu pod stadionem, ale nie doszło do niczego.

Niebiescy zwinęli się więc do autokarów i w eskorcie milicji opuścili Kijów. Podobnie jak w drodze na mecz, milicja opuściła grupę za rogatkami miasta i na pierwszej stacji zrobiono postój, aby znów uzupełnić zapasy. Na kasie wyskakiwały niestety jakieś problemy i okazywało się, że po odejściu od kasy nagle promocja kibiców nie obejmuje. Na nic zdały się tłumaczenia i powoływanie się na regulamin promocji. Obsługa stacji wezwała milicję do wyjaśnienia sporu, który był na tyle burzliwy, że zapowiadał się dłuższy postój.



Wykorzystując postój część kibiców odsypiała, inni zorganizowali sobie alkoholowy piknik, dyskutując co chwila z przybyłymi milicjantami, którzy mocno trzymali w rękach kałasznikowy, bojąc się chyba powołania na front wschodni. Następnie zdezelowanym milicyjnym wozem przybyła delegatura zza biurek, która miała rozwiązać sprawę niczym Ojciec Mateusz.

Nieugiętość i zawrotne żądania ponad 30 tysięcy hrywien sprawiły, że część kibiców postanowiła zbojkotować stację nakładając, na nią embargo i przeniosła się przez autostradę na drugą stronę do innej stacji, gdzie w ogródku restauracji urządzono spotkanie towarzyskie przy whisky i coli, debatując o prawach ulicy. Tym samym ULICA stała się głównym hasłem wyjazdu, przeanalizowano oraz wyznaczono wszystkie jej prawa. Czasu było naprawdę sporo, bo na stacji spędziliśmy 8 godzin :D

Co ciekawe, przez ten czas gdy siedzieliśmy praktycznie sami 80 km od Kijowa, Dynamo nie odwiedziło nas nawet na chwilę, wykazując tym samym brak gościnności i szacunku. I tego ulica wybaczyć nie może i nie ma takiego wihajstra, który by to mógł naprawić. Aby zaznaczyć naszą dezaprobatę po stacji co chwila niosło się głośne ULICA!

Po kolejnych wypitych litrach i spędzonych godzinach cena haraczu spadła do 15 tysięcy i po wpłaceniu kaucji ruszyliśmy w drogę powrotną. Wypity alkohol spowodował, że podróż przebiegła dosyć szybko i nawet czas nie znaczył nic. Kilka godzin w tą czy w tamtą nie robiło różnicy, jedynie rano potrzebny był kolejny postój na zregenerowanie sił i odświeżenie.

Na granicę dotarliśmy około godziny 15:00 i od razu uraczono nas długim sznurem aut oczekujących na odprawę. Wiec znów opuściliśmy autokary i pomiędzy samochodami zrobiliśmy spacer niczym miejscowe mrówki :D

Po chwili zebraliśmy się i zaczęliśmy prowadzić doping bez koszulek. Oczywiście wodzirejem tak dobrej zabawy został Dzikowąsy jegomość, którego litanie były nieodzownym elementem wyjazdu. Po śpiewach Niebieską Ciuchcią ruszyliśmy w kierunku przejścia granicznego.

Po takim pokazie ukraińscy celnicy mieli nas na tyle dość, że postanowili nas odprawić szybciej na zamkniętym jeszcze chwilę wcześniej pasie. Jak się okazało podczas rozmowy z granicznikami, informacja o naszej grupie dotarła na granicę szybciej niż my sami ;)



Szybka odprawa przez polską granicę i pierwszym widokiem, jaki nas uraczył, były radiowozy policyjne z ubranymi w kominiarki wąsami. Ot taka gościnność polska. Niestety na nasz odjazd musieli trochę poczekać, bo jeden z autokarów padł i musieliśmy go odpalić od kabli. Jednak takie detale były nieistotne, bo zabawa wciąż trwała.

Po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów kolejny dłuższy postój na obiadokolację, gdzie znów dopiero po koncercie Niebieskich pieśni ruszyliśmy w dalsza drogę powrotną.

Na Cichą 6 dotarliśmy równo o północy i tym samym zakończył się nasz 54-godzinny wyjazd, bo dokładnie tyle czasu upłynęło od godziny zbiórki do powrotu. Pomimo ogromnego zmęczenia i odpadnięcia z Ligi Europy nastroje były dobre, a sam wyjazd na pewno przejdzie do historii jako jeden z lepszych.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie ma takiego wihajstra, który złamie Ulicę.

I wszyscy: ULICA! ULICA! ULICA! ;)

 źródło: Niebiescy.pl